marcin@marcinbakiewicz.pl

Dzień z życia radiowca

Dzień z życia radiowca

Alina Dragan poprosiła mnie o opisanie mojego dnia, do Radionewslettera, co też uczyniłem. A że dostęp do tekstów w tym internetowym periodyku mają tylko zalogowane osoby, niżej wklejam to, co napisałem.

Dzień z życia radiowca – Marcin Bąkiewicz, Antyradio

Pobudka około 7.00, pierwsze sprawdzenie poczty jeszcze w łóżku. Wstaję z reguły pierwszy, łazienka, kuchnia, włączam radio i szykuję śniadanie. Przychodzi Aga, ogarniając przy okazji naszego kota Pamuka. Potem jemy, rozmawiamy, słuchamy. Jakiś czas temu kupiłem nowy odbiornik – łapie wszystko: DAB+, Internet, FM. Więc czasem włączamy inną stację, ale potem i tak wracamy do Antyradia, bo poranki u konkurencji są słabsze.

Wychodzę około 9.00. Do radia jeżdżę metrem, z Kabat. To pierwsza stacja, więc wbijam się na miejsce siedzące, wyciągam słuchawki i mam 21 minut, bo tyle jedzie pociąg do stacji Centrum. Słucham głównie nowości ze streamów albo dalej radia. Ewentualnie czegoś znajomego. Do tego zdążę odpisać na kolejne maile, przeczytać wiadomości, lub poczytać książkę.

Wielkim plusem mojej pracy jest to, że każdy dzień jest inny. Oczywiście w ciągu tygodnia mam kilka cyklicznych spotkań, wbitych w kalendarz na sztywno, ale poza nimi po prostu dzieje się! Kalendarz to tak w ogóle bardzo pomocna aplikacja – wpisuję w niego wszystko, sprawy służbowe i prywatne. Do służbowych powiadomienia mam na pulpicie, w telefonie i w smartwatchu, przy prywatnych tylko punkty 2 i 3. Do tego korzystam z jednej z aplikacji typu wirtualny notatnik – i w telefonie i komputerze – zapisując różne pomysły i od razu dzieląc je na odpowiednie sekcje. Przy tej ilości zadań, tematów, pytań i spraw bez pomocy ze strony tych programów byłoby trudniej.

W radiu pełnię trzy funkcje: jestem dyrektorem programowym, dyrektorem muzycznym i redaktorem naczelnym. Żeby je gładko połączyć potrzebuję sporej dawki koncentracji oraz zespołu, na którym mogę polegać. Nie jestem fanem pracy zdalnej – w redakcji czasem wystarczy 5 minut, kilka pomysłów, rzuconych w przestrzeń i już klaruje się coś nowego, co wcielamy w życie. Pracujemy blisko siebie: niewielki open space i 4 pokoje: Paweł z Grześkiem, ja, Bartek oraz Czarek. Plus Ania na posterunku blisko wejścia i zmieniający się cały dzień prezenterzy oraz dziennikarze. Drzwi do mojego pokoju staram się jak najczęściej otwierać. Chcesz przyjść i pogadać – nie ma problemu.

W pracy na piedestale stawiam słuchaczy. To oni są najważniejsi i to oni dają nam wszystkim pracę. Czasem ktoś napisze: „mam nadzieję, ze spodoba się panu nasza piosenka”. Ale to przecież nie chodzi o to, żeby mnie się spodobała, ale słuchaczom! Tak samo programy, prezenterzy, konkursy czy nasze akcje promocyjne. Zatem kryterium doboru tego, co trafia na antenę jest akceptacja ze strony słuchaczy. Skąd wiem, co się im spodoba? Stąd, że ich znam, sam jestem jednym z nich. Jeżdżę na koncerty i festiwale, spotykam się z ludźmi na naszych eventach, czytam co piszą. Bez tej wiedzy poruszałbym się, jak dziecko we mgle. I mam ten luksus, że mam słuchaczy otwartych i inteligentnych, którzy akceptują unikatowość i pewną „odjechaność” Antyradia.

Kończę pracę o różnych porach. Choć co to w ogóle oznacza – kończę pracę? Przecież w domu czy w samochodzie też słucham radia, myślę o nim, no i słucham muzyki – przy tym nawale płyt odsłuchuję nowe krążki wieczorami i w weekendy. I czy gdy słucham radia, albo nowej płyty, to jeszcze pracuję? A jak spotykam się ze znajomymi, którzy pracują w tej samej branży? Takie tam filozoficzne rozważania. W każdym razie po wyjściu z redakcji, załatwieniu różnych spotkań itp. przyjeżdżam do domu. Siadamy z Agą do obiadu, odpalamy radio i rozmawiamy. Wieczorem albo serial albo muzyka. Mam dobry sprzęt audio, lubię z jego pomocą celebrować muzykę, a winyl to mój ulubiony nośnik. Potem jeszcze jedno sprawdzenie poczty w komórce, książka i spać.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.